Adrenalina udzieliła się wszystkim. Młodzi w dzikim zachwycie dopingowali swoich kolegów. Starsi z podziwem i strachem obserwowali gonitwę i kolejno pokonywane przeszkody.
A było na co popatrzeć!

Nie miałam dotąd okazji uczestniczyć w takiej imprezie. Nigdy nie byłam tak blisko pędzących koni. Zawsze jednak marzyłam, żeby dosiąść takiego konika i chyba nawet kiedyś byłam wspaniałą amazonką… pewnie w poprzednim wcieleniu :):)
Emocji było, co nie miara i trudno je nawet tutaj opisać: podziw, zachwyt, uznanie, strach pomieszany z radością, nadzieja, że może kiedyś i ja… może z Zuzią…
Oczywiście na Hubertusa nie zabraliśmy Zuzi, bo jest jeszcze za mała. Podrzuciliśmy dziecinę naszej kochanej niani. Dzięki temu mogłam choć raz „spokojnie” ( piszę ” bo trudno nazwać to spokojną imprezą) uczestniczyć w wymarzonej gonitwie.
Czas minął tak szybko, że ani się obejrzeliśmy, jak lis został złapany. Potem już tylko dekoracje, toast, biesiada i czas wracać. Szkoda, że tak krótko.
Zapraszam wszystkich za rok do Deresza
http://www.youtube.com/watch?v=b7_QsvDlXM0